Nasi 100-latkowie

Ludwika Panek

Dnia 26 lipca 2005roku świętowano jubileusz 100. urodzin Ludwiki Panek – Mieszkanki DPJ. Mszę św. koncelebrował rektor redemptorystów w Tuchowie o. J. Zdrzałek. Oprawę muzyczną – śpiew i grę na organach, zapewniła p. Ewa Stanisławczyk. W uroczystej Eucharystii wzięli udział: vice-starosta tarnowski M. Banach, dyrektor PCPR w Tarnowie –p. W. Iwaniec wraz z mężem i p. J. Kądziołka z PCPR, burmistrz Tuchowa – p. M. Ryś i pracownica USC w Tuchowie p. M. Wróbel, rodzina, Mieszkańcy DPJ i siostry józefitki. Po Mszy św. ok. 80 osób przeszło do świetlicy domowej, gdzie powitał wszystkich zespół instrumentalno-wokalny S. Bernala. Po uroczystym obiedzie – jak każe tradycja – z płonącymi ogniami „wjechały” tort urodzinowy! Dodatkiem do tego słodkiego deseru było okolicznościowe przedstawienie pt: „Życie Ludwiki Panek wierszem pisane” przygotowane przez personel, Mieszkańców DPJ. Tuż po nim p. Ludwika udzieliła krótkiego wywiadu i pojawił się… chłop pańszczyźniany ze specjalną dedykacją dla Jubilatki. Ostatnią niespodzianką była przejażdżka bryczką (wł. T. Legut – mieszkaniec USA), którą powoził p. T. Kloch.

„Życie Ludwiki Panek wierszem pisane”
Wcale nie za siedmioma górami, ani siedmioma rzekami
Historia ta się działa, w której bohaterami jesteśmy dziś także my sami.
Gatunek literacki? Ani epika, ani dramat, ani liryka.
Autor? Żaden z wieszczów – to Stwórca, a bohaterką jest Ludwika.
Każde życie człowieka jest tajemnicą niezgłębioną.
Zatrzymajmy się nad jedną, klamrą stulecia ozdobioną.
A więc posłuchajcie,
Bo tego nie znajdziecie w żadnej bajce.
W Szczepanowicach koło Zakliczyna
Do dziś rozpościera się urocza dolina.
Tam państwo Nijakowie Anna z Marcinem
Na początku tamtego wieku założyli polsko-katolicką rodzinę.
Kochali się i szanowali
I kilkorga dzieci się dochowali.
Pierwszą córką była Katarzyna,
Druga Marysia, a każda piękna dziewczyna.
Trzecia Anastazja, a czwarta Julia i w gronie tych dziewczynek
Był Franciszek – prawdziwy rodzynek.
26 lipca 1905 roku w słoneczne popołudnie
Dzieci bawiły się, jak zawsze nie było im nudnie.
Gdy nagle usłyszały tatusia,
Który zawołał do modlitwy, by mamusia urodziła szczęśliwie dzidziusia.
I już po krótkiej chwili
Z drugiej izby dziecię radośnie kwili.
Zawinął tata dzidziusia do becika,
Przyniósł, pokazał i powiedział: to wasza siostra Ludwika.
W gospodarstwie był zawsze koń, dwie krówki i świnki.
Rósł więc Franek, rosły dziewczynki.
Uczyli się pisać i czytać w domu
I krzywdy nie robili nikomu.
Ludwisia prosto od krowy świeże mleko piła
I do oborywania ziemniaków z Franciszkiem pierwsza chętna była.
Lecz nadszedł pierwszej wojny światowej mrok,
Był to 1914 rok.
Biedy nie było, nie brakowało chlebusia,
Lecz strach wojny nastał i do Pana odeszła mamusia.
Siostra Julcia matkę zastępowała,
Borówki, mleczko, jajka do pańskich domów w Tarnowie sprzedawała.
Gospodynią była jak się patrzy,
Wiedziała, że praca i pieniądz wiele znaczy.
Poznali się na niej w Tarnowie po gotowaniu i po ruchach
I tak rozpoczęła karierę u słynnego restauratora Adama Palucha.
Wnet Julia wpadła w oko przystojnego Leona
I wkrótce Julcia była już wzorowa żona.
Razu pewnego rzekła: „Niech mnie Ludwisia słucha
I pójdzie za mnie do Adama Palucha”.
I tak Ludwisia zaczęła gonić
Po różnych kuchniach i tajnikach gastronomii.
Gdy nadeszła druga wojna światowa,
Ludwisia była już mieszkanką Tarnowa.
Dzięki Bogu i ten czas dla niej szczęśliwie minął,
A i Franek wrócił cały i zdrowi spod Monte Cassino.
Ludwisia z dnia na dzień piękniała,
Z wdziękiem i uśmiechem po kuchni się krzątała.
Dwie krewne i przyjaciółki wnet się zmartwiły
I Tadeusza do Ludwisi przyprowadziły.
Tadeusz, jak ten od Mickiewicza przystojny, na stacji kolejowej robił karierę.
Był tam najlepszym i poczciwym kelnerem.
Zaiskrzyło i w jednym i w drugim sercu
I już w Wielką Niedzielę 1949 roku stanęli na ślubnym kobiercu.
Ludwisia w kostiumie  kapeluszu
Pięknie wyglądała przy Tadeuszu.
150 par tego dnia w katedrze tarnowskiej stało
I na błogosławieństwo Boże oczekiwało.
Po ślubie Ludwisia, Tadeusz i goście udali się na ulicę Starowolskiego,
Gdzie weselisko było zorganizowane przez Panka Ignaca – brata Pana Młodego.
Długo jeszcze brzmiał weselna muzyka w głowie,
A mieszkali – Tadziu i Ludwisia – przy ulicy Wałowej.
Wiedli życie spokojne i zgodne jak wielu,
Choć Ludwisia nie wspomina dobrze czasów PRL-u.
Dobrze Ludwisia przy Tadziu miała.
Niestety wkrótce owdowiała.
Pochowała Go na starym cmentarzu w Tarnowie,
Sama zaczęła nowy etap – gotowania księżom na zdrowie.
Na plebanii przy katedrze i parafii Misjonarzy,
A i delegacja nad Rożnów też jej się przydarzy.
Wieprzowe zrazki, kotlety i bitki –
Jeszcze dziś każdy zjadłby chętnie od takiej kobitki.
Chwalili sobie księża i brali na wynos
Placki i desery i zawsze wychodzili z wesołą miną.
Gdy trwała budowa  na terenie Bochni i Rzepiennika,
To dla robotników smaczne jadło gotowała Ludwika.
Czas przypomniał jej o należnej emeryturze.
I nadszedł dzień 19 października  1998 roku
Gdy u sióstr Józefitek Ludwisia dostała pokój.
Siostra Cecylia wzięła ją serdeczne w ramiona i przytuliła:
„Życzę Ci, abyś w tuchowskim Domu Pogodnej Jesieni spokojną, zdrową
i radosną była”.
Życzenie widać błogosławieństwo z nieba miało,
Bo Ludwisia setki doczekała – i wydaje się, że to mało.
Jak się dziś czuje pani Ludwika Panek?
Co pomyślała, gdy powitał ją dziś poranek?
Nie w tym tek sicie szukać nam odpowiedzi,
Lecz u jubilatki – Ludwisi, która dziś w setną rocznicę urodzin na honorowym miejscu siedzi.